sobota, 22 grudnia 2007

Góry Zielone w Wilczym Kszynie

Trochę długo nic nowego nie pojawiało się na blogu; powodów takiego stanu rzeczy było mnóstwo: praca, ratowanie galaktyki, treningi, prezenty (kupowanie, wymienianie, wykłócanie się, żądanie itp.). Teraz jednak uwolniliśmy się.

Po wielu bojach przyjęliśmy wyrafinowaną strategię spędzania świąt: na zmianę raz w Wilku, raz w Naszym Mieście. Dodam, że pod pojęciem Wilka rozumiemy Wilkszyn (spróbujcie to wymówić z angielska, jak cudnie smakuje :)) czyli rodzinę Uli. Początkowo próbowaliśmy kompromisu, w połowie świąt wyjeżdżając do drugiej rodziny. Niestety, pomysł okazał się nietrafiony a frajda z podróży pociągiem w okresie Bożego Narodzenia średnia w dolnych granicach. W tym roku wypada Wilkszyn, z czego oboje bardzo się cieszymy.

Przygotowania rozpoczęte. Wykopałem choinkę - mama ma dla mnie zawsze jakiś okaz do kopania, wie jak spełnić moje archeologiczne pasje. Myślałem, że nie będzie łatwo, bo lekki przymrozek trzyma, ale nic to dla wprawnej łopaty! Ula właśnie walczy z jej (choinki) ustrojeniem, kolęd jeszcze nie ma, bo jak zwykle zostały głęboko ukryte (w wiadomym miejscu) i wciąż nie odnalezione.

Wreszcie będzie czas żeby trochę napisać na blogu. Przez prawie dwa tygodnie odkładane historie wymykają się spod palców, a co gorsza ulatują z głowy.

Jak tam wasze przygotowania, christmas rush? Choinka ustrojona, jemioła wisi? A może macie spokój, wy Cisi Czytelnicy z różnych zakątków świata, i z uśmiechem pobłażania obserwujecie nieporadną krzątaninę wszystkich wokoło?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Podziwiam i zazdroszczę wam tej przedświątecznej krzątaniny. Tej esencji Świąt Bożegonarodzenia.
Nie trzeba nikogo przekonywać o ich wyższości.
Oglądanie się na angielskie brzmienie daje błąd.